Ludzie pragną być odmienni, rozpoznawalni i oryginalni. Bycie nieoryginalnym lub nieoryginalną stało się dzisiaj synonimem wstydu, a ucieczka przed poczuciem wstydu stała się w pewnym sensie nową, wypromowaną przez społeczeństwo modą. No a efektem jest to,, że wiele osób wygląda i zachowuje się dzisiaj tak samo oryginalnie – tkwiąc po uszy w hipsterskim mainstreamie – jakby wyszła z tej samej fabryki, spod tej samej sztancy, a produkt został pomalowany na jeden z trzech dostępnych hipsterskich odcieni.
Powstał cały przemysł zaspokajający potrzeby konsumentów. Fabryki oryginalności pracują od świtu do zmierzchu. Golarze wywijają swoimi brzytwami i nożyczkami, paznokciarki pod lupą obcinają mikrocząsteczki paznokci, a gębomalarki z dokładnością zegarmistrza nakładają kolejne tapety na facjaty.
Aby jednak uzasadnić powstanie nowych trendów i wdrożenie nowego wyższego cennika potrzebne były odpowiednie nazwy profesji i stworzenie adekwatnej mitologii. U przyziemnego golarza raczej nikt nie zostawi 400 pln za przystrzyżenie wąsów i brody. Co innego – jeśli operację wykonuje ekspert zwany barberem, jego pierdolnik nazywa się “laboratorium bokobrodów” a czas oczekiwania na audiencję wynosi tydzień – choć za dopłatą można skrócić go do następnego dnia (gold express service). Nieodzowne jest przy tym, aby barber posiadał na mieście opinię psychologa tj. osoby rozumiejącej klienta (ukończony kurs potakiwania) i w nurcie freudowskim (po przeczytaniu krótkiej broszury lub akapitu w pudelek.pl) potrafiącej rozwiązać wszystkie problemy życiowe pacjenta już na sam widok jego zarostu. W starciu z tym zawodem psychoterapeuta może co najwyżej nakryć się sierścią psa – pod warunkiem, że wcześniej zrobił studia z psiego behawioryzmu uzyskując tytuł doktora z tej dziedziny.
Podobnie jest z zawodem paznokciarki (zwanej przej jednych stylistką paznokci, przez innych po prostu obcinarką). Od czasu, gdy homo sapiens na stałe zszedł z drzewa istnieje silna tendencja, by udowodnić innym ssakom, że możemy sobie obcinać i artystycznie malować pazury, bo wcale nie są nam już potrzebne do wspinania się po śliskiej korze palmy lub baobabu. Klientka może mieć 50kg nadwagi, kwiecistą elokwencję niczym wpisy na Twtterze, ale manicurzystka zawsze przekona ją, że prestiż paznokci przyćmi wszelkie didaskalia jej niedoskonałości i potwierdzi nieco dyskusyjną tezę, że znacząco wyewoluowała w porównaniu ze zwierzętami żyjącymi na drzewach. W sumie to stało się już fetyszem i niebawem trzeba będzie wprowadzić odpowiednik bluzki z dużym dekoltem lub stringów, aby dyskretnie obnażyć część tipsów w pogoni za intymnym archetypem tej części ciała. Może nawet będziemy świadkami paznokciowego porno, w którym kobiety pod mikroskopem będą odsłaniały końcówki swoich palców doprowadzając tym do erekcji męskich podglądaczy.
Pozostały jeszcze makijażystki, czyli kobiety zarabiające na tym, że konieczność mycia twarzy zapewnia powracalność klientów. Jest to jeden z najstarszych zawodów świata, bo makijaż był stosowany już w Egipcie – ponad 12 tys. lat temu. Pierwotnie makijaż stosowano do ozdabiania zwłok, ale z czasem upowszechnił się również wśród żywych zacierając granicę między życiem i śmiercią. W pewnym sensie makijaż jest komunikatem – “wiem, że moja twarz nie jest do końca idealna, ale dopóki nie poszłam pod prysznic chwytajmy to złudzenie.”. Do końca nie wiadomo jak ilość makijażystek przekłada się na dzietność w społeczeństwie, ale niewykluczone, że program 500+ obecnie wypada przy tej korelacji dosyć blado.