Behawiorystyka mediów społecznościowych.

Behawiorystyka mediów społecznościowych to po behawiorystyce zwierząt i sadomasochizmie w gabinecie coacha stosunkowo nowy (czytaj: raczkujący) nurt psychologii. W niedalekiej przyszłości zapewne przyczyni się do załamania koncepcji cywilizacji rzekomo opartej na ideach Arystotelesa i Kanta. W końcu w swojej masie ludzie zachowują się jak zwierzęta, a Internet można wyobrazić sobie jako wielką tajgę, w której każdy ma swoją rolę – jest predatorem, ofiarą, zajmuje się wabieniem, mimikrą, prokreacją, robi nagonkę lub stara się zmylić pościg.

Zanim ktoś mnie w tym uprzedzi już teraz chciałem stworzyć podwaliny pod nową naukę. Nie oczekuję podziękowań, wystarczy wpłacić pieniądzę na fundację walki z cukrzycą prowadzoną przez sieć McDonald.

Po pierwsze – w Internecie należy oznaczyć swój teren. Zwierzęta robią to obsikując drzewa. Oddawanie moczu w Internecie nazywa się interakcją i realizuje się w przeważającej części poprzez symboliczno-tekstowe wydzieliny hormonalne zwane lajkami, serduszkami, słowami typu “najs”,”gratulacje”,”super” lub “nie podoba mi się” ,”brak słów”,”żenada”,”chyba twoja stara”. Dodatkowo można podkreślić wartość swojej wypowiedzi stawiając się w roli przewodniczącego jury na festiwalu piosenki turystycznej w Mielnie – czyli np. dać komentarz: “Ja to szanuję”. Zabrzmi to bardziej dosadnie niż ryk dorodnego Łosia na rynku w Białowieży, doceniającego sążnistym beknięciem soczystą zieleń pomalowanego trawnika.

Po wtóre – należy optymalizować swoją wypowiedź. W świecie fauny raczej nie używa się konstrukcji złożonych. Przekaz musi być krótki i zrozumiały jak odgłosy gry wstępnej królików. Zamiast pisać można posłużyć się krótkim filmikiem z autorską improwizacją. Doskonałym serwisem do tańców godowych jest np. tiktok. Na tiktoku połowa ludzi rusza biodrami, śpiewa lub przegląda się w przedniej kamerze telefonu. Legenda leśna głosi, że po 100 godzinach tokowania można sobie tam wytańczyć wirtualnego męża np. z Bliskiego Wschodu. Po opłaceniu wizy, kosztów podróży i wysłaniu zaproszenia kandydat na męża zwykle okazuje się całkiem sprawnym, wyposażonym w ciało mechanicznym botem – modlącym się 5 razy dziennie, używającym naprzemiennie 2 komplementów, częściej niż Allaha czczącym jedynie pośladki przechodzących kobiet. (socjolodzy nazwaliby to fenomenem ruchomej Mekki).

Po trzecie: należy zamieszczać dużo zdjęć. Zamieszczenie nowego zdjęcia profilowego zwykle sygnalizuje o zmianie statusu na „wolny”. Ze zmianą statusu wiąże się też zacieranie śladów po poprzednim partnerze. Trzeba wykasować wszelkie oznaczenia, wspólne zdjęcia i posty. W ten sposób przywraca się status „dziewicy” tworząc nową wersję swojego “ja”. Pomoże w tym specjalista od wizerunku, czyli człowiek, który za 350 złotych powie Ci co i jak zmienić, aby inni uwierzyli, że sam(-a) to zmieniłeś(-aś)..Za dodatkowe 100 złotych zrobi to samo z Twoim psem, rybką lub gąsienicą motyla.

Dobrze, aby nowe zdjęcia były sprzed kilkunastu lat i zostały odpowiednio wyretuszowane przez stosowne filtry. Szansa na wirtualnym rynku wzrasta. W końcu na insta jeden obraz mówi więcej niż wszystkie powieści Olgi Tokarczuk, a powiedzenie „przyciągnij wyglądem, zatrzymaj charakterem” tylko w legendach wzięło się z zaciekłej walki matki o alimenty lub wabienia samca przez samicę modliszki.

Po czwarte: usta w dzióbek na zdjęciu. Najlepiej tak jak u pelikana. Dzióbek jest zaszyfrowanym przekazem – “zjadłam rybę, czuję się dobrze”. Cały Internet jest już uspokojony. Jeżeli pod zdjęciem jest dużo lajków to oznacza to, że prawdopodobnie jest “piątek, piątunio” – czyli dzień postu w korporacjach i wyczekiwania na rytualną najebkę w gronie osób poznanych, dzięki działowi swatania potocznie nazywanego Human Resources.

Z innych rytuałów instagramowych można wyróżnić selfie z wakacji. Na selfie z wakacji trzeba koniecznie w 90 procentach zasłonić jakiś budynek, morze lub słonia. W ten sposób można pokazać znajomym, że nie tylko byliśmy w centrum wydarzeń, ale rzeczony obiekt nie istniałby bez naszego tam udziału i jego sensem istnienia jest nasza tam obecność. Musi zatem zbiec na drugi plan i zostać odpowiednio upokorzony. Tym bardziej, że co do zasady jest relatywnie brzydszy niż dekolt/napięte mięśnie osoby fotografującej się na jego tle.

No i ostatnie – zdjęcia w mediach społecznościowych ewoluują, a to oznacza, że statystyczne zdjęcie profilowe przechodzi przez kolejne fazy cyklu rozwoju. Na początku pojawia się zbliżenie na twarz, które z czasem przeradza się w “widok z daleka”. Potem w zależności od pochłanianych kalorii następuje ukrycie pewnych szczegółów ciała np. poprzez częściowe schowanie się za drzewem lub pokazanie tylko zwężonej cyfrowo ręki lub nogi, ewentualnie obfitego biustu wyrastającego znikąd. W następnej kolejności na zdjęciu występują tylko przedmioty: filiżanka kawy lub lampka wina. Wreszcie na pierwszy plan wchodzi pies, kot lub dzieci. Wszystko jak u Darwina. Tyle, że jak to bywa w Internecie – zupełnie w odwrotną stronę.

RSS