Na wyborach byłem tylko raz. W połowie lat 90-tych. Z lokalu wyborczego wyniosłem długopis. Potem nastał prawdziwy kapitalizm z krwi, kości i wody sodowej. Długopisy zaczęto przymocowywać łańcuszkami do ściany w przebieralni wyborczej. Moja frekwencja udziału w tragedii wyborczej była taka sama jak spożywanie sfermentowanych szwedzkich śledzi – po zaokrągleniu w górę zbliżona do jednorazowości.
Moi znajomi przez pierwsze 100 dni po wyborach oburzali się, że nie powinienem zabierać głosu w sprawach politycznych, bo przecież nie głosowałem. Po upływie terminu gwarancji nowego rządu, gdy program wyborczy po raz kolejny trafiał do księgi rekordów Alzheimera – wyrywali sobie włosy z głowy i zaczynali doceniać moją obywatelską bierność. Tłumaczyłem im na podstawie życia mrówek,, bo przecież one nie wybierają sobie rządu mrowiska, nie mają 500+ na mrówkę ani akcyzy na alkohol a mimo tego dalej mogą chodzić w każdym kierunku. Czasem warto nic nie robić, aby potem niczego nie żałować. Wyjątkiem jest być może bezdech, ale nawet w tym przypadku na poziomie świadomości nie ponosi się większych konsekwencji.
Żarliwie nie wierzę w magię wolności i demokracji. Uważam, że wolnym jest chyba tylko człowiek wychodzący z więzienia, przed którym otwiera się brama aresztu. Gdy już jest na zewnątrz i ma przed sobą wolny świat to prawie zawsze wdepnie w jakieś gówno, pomyli drogi, przyłączy się do stada baranów lub znajdzie sobie jakiegoś ch*jowego przewodnika, który za jego własne pieniądze sprowadzi go na manowce. Z wyborami jest trochę jak z chodzeniem po linie. Można spaść na lewą lub na prawą stronę, ale sztuką jest utrzymać się w pionie czyli mieć wciąż sznurek pod stopami.
Mimo to chętnie przyglądam się kulturze wyborczej. Droga do zwycięstwa w wyborach nasuwa na myśl zmodyfikowaną grę w Monopoly. Na starcie ustawiają się obok siebie Obajtek, Morawiecki, Ziobro i Sasin. Instrukcja do gry jest napisana przez Jarosława, a pudełko misternie zaprojektowane przez Putina.
Jako pierwsza rusza się osoba, która wyrzuci największą ilość oczek na kostce. Morawiecki zamiast rzucać ustawia sobie kostkę na wartość “6”, a zazdrosny Ziobro pod stołem kopie go w nogę, po czym usilnie próbuje dokonać przewrotu krzesła premiera, jednocześnie przypinając delikwenta kajdankami do nogi od stołu.
Korzystający z zamieszania Obajtek kradnie z pudełka 8 domków, a Sasin ciskając kostką w odmęty zlewozmywaka sprawia, że przybiera ona kształt kuli z sumą widocznych oczek “21”. Ponieważ ta liczba wykracza poza instrukcję jako pierwszy rusza się premier z Ziobrą u nogi. Trafia na pole z działkami pod Wrocławiem oraz napisem pod spodem “przeżegnaj się trzy razy, a cały teren jest Twój”. Premier wykonuje święte ruchy dłońmi, z rozpędu odralniając całą parcelę.
Kostka trafia do niemowlęcych paluszków Ziobro – wykorzystującego efekt nieobecności Sasina, który właśnie poleciał na Śląsk uspokajać strajki żon górników, domagających się równego traktowania kobiet w biedaszybach. Zbyszek trafia na to samo pole co Morawiecki, ale gdy okazuje się, że działki są już sprzedane dostaje w zamian firmowego laptopa, którego szybko topi w pustej wannie oraz posadę dla żony w PZU w gratisie z opcją sowitej odprawy i darmowym pogrzebem.
Obajtek dobroczynnie pomija swój ruch, a gdy pozostali gracze są zajęci rywalizacją o stołek przesuwa swój pionek – na trzecie pole przed metą, kradnie domki z pudełka i aby wszystko było zgodne z instrukcją przepisuje to szybko na wuja.
Znowu ruch premiera. Tym razem pole ma nazwę “nic nie jedz, a będziesz bardziej wiarygodny. Przesuń pionek na pole przed osobą, która najczęściej przeklina”. Na polu tym znajduje się premia w postaci 500+, jednakże z banku premier wypłaca sobie 800, a kwotę inkasuje we frankach.
Wróciwszy z bizantyjskiego obiadu w Bytomiu Sasin wyrzuca kostką liczbę 30 000 000 i przesuwa swój pionek tak daleko, że nie widać go nawet przez otwarte okno. Nikt z uczestników nie respektuje wygranej i wszyscy w zmowie milczenia ukrywają fakt, że z banku Monopoly zniknęły w tym czasie wszystkie pieniądze. Rzut Ziobry kończy się 2-minutową karą za oderwanie dwóch nóg od podłoża, w trakcie wykonywania skomplikowanej wolty jako żywo przypominającej samobójczy skok z mostu do betonowego koryta wyschniętej rzeki. Przy okazji łamie sobie obie nogi, dostaje przepukliny i w stanie śpiączki ląduje w szpitalu kardiochirurgicznym w Krakowie, gdzie lekarze walczą o jego życie grając w pokera i zakładając się o 5 złotych, czy przeżyje.
Obajtek po raz kolejny uchyla się od przesunięcia pionka twierdząc, że nie ma na to czasu, gdyż jako prezes spółki paliwowej jest zajęty rozdawaniem pieniędzy ubogim, biednym i krewnym z Pcimia.
Przeruchawszy piękniejsze 1 proc. Podkarpacia przy stole pojawia się Kuchciński, który wyraża zainteresowanie wejściem do gry, ale automatycznie zostaje zdyskwalifikowany za oddawanie moczu na planszę. W ramach kary zostaje cofnięty na studia Orlen-u, gdzie po latach siłowania się z książkami uzyska tytuł magistra MBA, pisząc pracę na temat wkładu kulturowego domów publicznych w rozwój Rzeszowa. Meandry losy rzucą jednakże marszałka na linię frontu do Radomia, gdzie wygra konkurs na dyrektora pasa startowego. O wynikach zadecyduje dogłębna znajomość branży lotniczej poparta rekordowym kilometrażem lotów na trasie Warszawa – Jasionka.
Na koniec premier ustawia kostkę na ściankę, na której zamiast liczby oczek znajduje się napis “meta”. W trakcie przesuwania pionka pojawia się kot Jarosława, który przywiedziony zapachem moczu wywraca plansze do góry nogami oraz pożera kostkę. (po zwymiotowaniu ukazuje się na niej cudowna liczba “5” oraz postać Maryi, która da początek tzw. “piątki dla zwierząt”).
Wszystko jest już pozamiatane. Jarosław z przekąsem w oczach chowa kota do kuwety i zanosi go na tylne siedzenie samochodu. Macha średniowiecznym mieczem na pożegnanie i rusza w Polskę.
Wszystkie postacie są oczywiście fikcyjne, a akcja dzieje się w państwie San Escobar. Wszelakie podobieństwo do realnych postaci mogło wziąć się jedynie ze złej woli czytelnika, upału lub zespołu odstawiennego po wyrzuceniu odbiornika TVP.